No właśnie.
Nie chciałam pisać dopóki nie będzie wiadomo czegoś konkretnego.
Zdaje się, że coś jest więc się odważyłam.
Prawie od miesiąca mała dostaje syrop Nootropil. Jedni mówią o nim jak o jakimś cudzie, inni szybko rezygnowali. Długo się zastanawiałam, rozważałam wszystkie ''za i przeciw'' aż w końcu zdecydowałam. Podjęłam ryzyko.
Początkowo mieliśmy 5ml dawki, potem 10ml [ale małej zaczęły się problemy ze spaniem i musieliśmy lecieć do lekarza] teraz jest to 3ml dziennie. Czy to mało czy dużo? Ciężko mi powiedzieć, każde dziecko jest inne i musi być rozpatrywane jako indywidualny przypadek.
My z pewnością jesteśmy dziwnym przypadkiem. Córa rozumie prawie wszystko co się do niej mówi [nie zawsze chce usłuchać i to widać, dokładnie tak samo jak polecenie jest zbyt trudne-ale wtedy mimo wszystko chce współpracować tylko trzeba wyjaśnić o co chodzi].
Problem w tym, że nie chce mówić. Kiedy się zapomni potrafi powiedzieć nawet kilka zdań, jednak na tyle dobrze komunikuje się gestem, że najczęściej nie ma ochoty się odzywać.
A tu nagle, na spacerze, córa mówi o naszych psach, odpowiada na pytania...fakt logopeda załamałby ręce ale dla nas pełnia szczęścia. Niestety nie trwało to długo, kiedy zorientowała się co robi-zamilkła.
Co prawda ma po tym syropie napady złości i krzyku, jednak nie robi ani sobie ani innym krzywdy. Byłam na nie przygotowana, tak zwana ''gonitwa myśli''. Lekarka uprzedziła nas mówiąc, że większość rodziców nie wytrzymuje tego i przestają dawać syrop. Myśmy uznali to za pozytywny objaw, no bo z natłokiem myśli nawet dorosły [mówiący] często sobie nie radzi a co dopiero dziecko, które się nie odzywa?
Jeśli jest ten natłok myśli, znaczy, że mózg pracuje na pełnych obrotach. Więc jak można uznać to za negatywny efekt uboczny? A to, że pokrzyczy? Owszem, może doprowadzić do szału i szewskiej pasji , ale dzieciak jakoś musi rozładować emocje.
Poza tym męczymy małą ćwiczeniami. Szlaczki, kolorowanki, farby, przebieranie lalek czy wybieranie jakiegoś drobiazgu [tu przydały się święta i moje pół jajka pełne drobnych kamyczków i świeczką]. Wszystko po to, by wyćwiczyć rączkę.
Efekty są. Może nie do końca zadowalające ale ''nie od razu Rzym zbudowano''. To co się dzieje z moją córcią napełnia mnie optymizmem i mobilizuje siły do dalszej walki-to też jakiś efekt :)
Ostatecznie postawiłam sobie bardzo wysoką poprzeczkę: kiedy mała była jeszcze jak porcelanowa lalka, zdecydowałam, że zrobię wszystko by miała normalne życie, żeby chodziła do zwykłej szkoły, żeby miała przyjaciół i nikt nie wytykał jej palcami bo jest inna.
Mała ma 5 lat. Moim celem jest zwykła podstawówka. Nawet jeśli będę musiała posłać ją rok później to i tak dopnę swego.
Każdy, nawet najdrobniejszy postęp dodaje mi sił...a jeśli mała ma zły dzień i zaczyna dawać o sobie znać moja depresja, cóż to ślubny rzucił palenie nie ja...no i są jeszcze pyle po których poprawia się humor :p
Nie ważne ile będzie mnie to kosztowało, dopnę swego...jak zwykle...