poniedziałek, 26 października 2015

strajki i bunty

Kiedy zaczynaliśmy pracę z dzieckiem, zaczynaliśmy od jej buntu, krzyku, wielkiej niechęci. Jakoś udało się przekonać dzieciaka do pracy i dalej poszło jakby samo.

W chwili gdy pojawiła się terapeutka, Wika już była przyzwyczajona do zajęć....a ja wreszcie odetchnęłam. Komuś, kto nigdy nie był zmuszony do takiej pracy z dzieckiem, może wydać się to dziwne. Ale tak, wreszcie mogłam odetchnąć, choć na chwilę pomyśleć o czymś innym.

Późnej doszło jeszcze przedszkole - teoretycznie wielka ulga. Dlaczego teoretycznie? Ano dlatego, że poza Wiką mam jeszcze moją kochaną ciocię [w zasadzie babcię]. Kiedy mała jest w przedszkolu, ja mogę choć trochę pomóc babci. Czasem są to zakupy, czasem lekarz a czasem coś innego. Nie ważne. Ważne, że dzięki przedszkolu nie muszę się martwić o zajęcia i mam chwilę dla jednej i drugiej.

Ostatnio Wika znów zaczęła strajkować kiedy ma ze mną trochę popracować. Niby wygrała, niby nie siedzimy nad zadaniami...a jednak pracuje i nawet jej się to podoba.
Dzięki tym buntom wprowadziliśmy nowe zasady. Uczymy przede wszystkim życia a literki i cyferki są na dalszym planie. Tak więc czego się dziecko nauczyło?
A więc ma swoje obowiązki:
- potrafi nakryć do stołu : przyniesie z kuchni wszystko od talerzy przez kubki aż do sztućców [przy czym wie, że z tymi ostatnimi nie wolno biegać i jak je nosić]
- potrafi się sama ubrać i rozebrać
- sama się kąpie [przy okazji za każdym razem zalewa łazienkę ale da się przeżyć-kafelki jeszcze nie lecą ze ścian a jedynie lekko farba...po drugiej stronie],
- pomaga nosić zakupy !!!,
- karmi swoje psy !!!,
- zaczyna z własnej woli pomagać w ogrodzie !!!,
- ma swoje zdanie - choć praktycznie nie mówi - potrafi wykłócić się o swoje [wczoraj wywalczyła spacer i 2 paczki lay'sów] :)

Dla nie których to pewnie niewiele ale biorąc pod uwagę jak było jeszcze rok, pół roku temu - dla nas to ogromny postęp.

Co do psów...nie są to maleństwa, może słodkie kanapowce ale z pewnością nie maleństwa [a zwłaszcza jedna z nich]:

  
 

Jakby nie było: psiaki są dziecka, więc dziecko musi o nie zadbać [jedną widać, druga czai się pod krzesłem]. Fajnie to wygląda, jak Wika pakuje przysmaki do paszczy Roki, zero strachu, tylko nie lubi jak ją psiak za bardzo oślini - ale da się przeżyć. Lucky niestety jest niereformowalna i Wika nie ma do niej zdrowia - najczęściej rzuca przysmak przed nos rudzielca.

Kiedy zawoła się dziecko na karmienie psów, nie ma żadnego sprzeciwu. Wika doskonale zdaje sobie sprawę, że zwierzaki trzeba nakarmić, nie tylko wrzucić do miski to co zostało na talerzu ale czasem dać też coś pysznego.

Po nakarmieniu zawsze trzeba pogłaskać...jak te czworonogi kochają za to dzieciaka...tego nie da się opisać słowami. A Wika? Dzięki temu, że karmienie to jej obowiązek, właśnie dzięki temu przekonała się, że psiaki są fajne i zrobią wszystko za chwilę jej uwagi.


zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].

poniedziałek, 5 października 2015

bal na sto par i dziecko, które powinno bać się tłumów

Jak wygląda wesele z udziałem autystycznego dziecka?

Książkowo powinna wytrzymać jakieś 5 minut, wpaść w panikę i żądać powrotu do domu...
Powinna...

Jak wyglądało u wujka Jacka i cioci Natalii? Ano zupełnie nie książkowo.

Owszem, w kościele mała trochę się nudziła. Na chwilę pomogło przeglądanie zdjęć z telefonu matki [niestety zna je dość dobrze więc szybko zaczynała być marudna]. Trzy razy musiałam się z nią przejść. Ostatni raz już nawet nie wracaliśmy bo zapowiadało się na końcówkę, choć ksiądz nawiązując do ''mody na sukces'' wprawił mnie w lekkie przerażenie...chyba nie muszę wspominać ile to coś ma odcinków.

Po wyjściu młodych pięknie ustawiła się w kolejkę z życzeniami i grzecznie poszła do auta.

Na sali balowej w pierwszej chwili była lekko zakręcona. Wiadomo zamieszanie z zajmowaniem miejsc, oczekiwanie na młodych i resztę gości robi swoje.
Wreszcie wszyscy i wszystko było na swoim miejscu. Mała jakby co tydzień bawiła się na tego typu imprezach: Jak zespół zaczynał grać wstawała od stołu rozglądała się dookoła, brała za rękę tego ze , którego miała najbliżej [choć ograniczała się do znanych sobie osób] i szła tańczyć. W czasie przerw wracała żeby coś zjeść i tak w kółko. Zresztą jak się bawiła doskonale widać:

 

Przed północą miała lekki kryzys. Wtedy jak z podziemi wyrósł przy nas Andrzej i wręczył jej balonik. Mała rzecz a cieszy i ratuje sytuację. Wrócił z nami do domu...oczywiście balonik, nie Andrzej :p
Jakby nie patrzeć dzięki balonikowi mała nie dość, że wytrwała do oczepin to jeszcze gdyby nie kobitki po jej lewej i prawej to dostałby się jej welon od ciocia Natalii [tak trzymały dzieciaka, że mała nie miała szans wyciągnąć rąk-czyżby zazdrość, że taka mała a prawie została wybrana?]. Z drugiej strony może i lepiej, bo jak wiadomo nowi młodzi trzymają kasę za ''odbijanego'', o liczenie to bym się nie martwiła, gorzej jakby Wika miała powiedzieć ile zostało uzbierane...


W sobotę bawiła się do 1.30 !!! Nie marudziła, nie jęczała a faktycznie się bawiła !!! Tańczyła więcej niż my !!! Zamęczyła tym tańcem: młodego, babcię, dziadka, ciocię Anię, Elę, mnie i Bóg wie kogo jeszcze. W przerwach zajadała się galaretą [w pewnym momencie szukaliśmy tego przysmaku na innych stołach] więc wielki ukłon w stronę Ewy :)

Co do samych przygotowań do wesela, to mała chyba pobiła rekord. Około południa była u fryzjera. Piękne uczesanie niestety nie przetrwało konfrontacji z ciekawością....około 14.00 całkowicie roztrzepana leciała do drugiej cioci Ani [siostry Daniela] na kolejne czesanie...tym razem już nie ryzykowała rozwalenia fryzury. Wyglądała tak ślicznie, że przed poprawinami leciała zrobić sobie zupełnie nową fryzurę [3 wizyty na jedną imprezę...jak ona dorośnie to ja pójdę z torbami...].


I oczywiście wszechobecni fotografowie i ich zdjęcia. Jak widać mała wie co robić kiedy na horyzoncie pojawia się ktoś z aparatem:


Muszę przyznać, że trochę obawiałam się jak to wszystko z naszej strony będzie wyglądało. Spodziewałam się co najmniej zdziwionych spojrzeń na nasze torby, jakby nie było, nie wszyscy wiedzieli, że mała ma ścisło dietę...więc nawet na wesele poszła z własną wałówką...

Było super. Nawet się nie spodziewałam, że mała tak wspaniale się zachowa. Ponad 90 osób z czego znała naprawdę niewiele. Co prawda widziałam, że w kilku momentach trzeba ratować sytuację - mała strasznie nie lubi jak ktoś zaczyna ''pieszczotliwe ćwierkanie'' nie ważne kto to jest, mała tego nie lubi i potrafi pokazać, że to nie jej bajka - to jest mała rockmenka a nie cukierkowa księżniczka. To nie była jej pierwsza większa impreza i już od dawna wiem kiedy można jej przedstawić nową osobę i w jaki sposób. Na wszystko jest odpowiedni moment i z pewnością nie jest on wśród tańczącego tłumu.

Jakie są ostateczne wnioski?
Zabawa była super, mała zachwycona i tak zmęczona, że zasnęła w ciągu pół minuty. Uśmiech prawie cały czas a jak na chwilę znikał to sytuację ratowały balon i galareta, więc jeszcze raz ukłon w stronę Ewy i Andrzeja.

P.S.1.
Ja osobiście jestem ogromnie wdzięczna Maćkowi za cynk o sklepie...trzy miesiące szukania odpowiedniej sukienki a dzięki niemu jeden wypad i ubrałam i siebie i częściowo Daniela :)

P.S.2.
A tak wyglądały małolaty z naszego wesela: Paulina i Agata:


P.S.3.
Zapomniałam dodać, że w trakcie oczepin Wiktoria uratowała młodych oddając swoją czekoladę na wymianę za...podwiązkę :p
Jednak własna wałówka przydała się nie tylko jej :)

zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].