niedziela, 11 maja 2014

zobaczymy czy to cud czy...

No właśnie.
Nie chciałam pisać dopóki nie będzie wiadomo czegoś konkretnego.
Zdaje się, że coś jest więc się odważyłam.

Prawie od miesiąca mała dostaje syrop Nootropil. Jedni mówią o nim jak o jakimś cudzie, inni szybko rezygnowali. Długo się zastanawiałam, rozważałam wszystkie ''za i przeciw'' aż w końcu zdecydowałam. Podjęłam ryzyko.

Początkowo mieliśmy 5ml dawki, potem 10ml [ale małej zaczęły się problemy ze spaniem i musieliśmy lecieć do lekarza] teraz jest to 3ml dziennie. Czy to mało czy dużo? Ciężko mi powiedzieć, każde dziecko jest inne i musi być rozpatrywane jako indywidualny przypadek.

My z pewnością jesteśmy dziwnym przypadkiem. Córa rozumie prawie wszystko co się do niej mówi [nie zawsze chce usłuchać i to widać, dokładnie tak samo jak polecenie jest zbyt trudne-ale wtedy mimo wszystko chce współpracować tylko trzeba wyjaśnić o co chodzi].
Problem w tym, że nie chce mówić. Kiedy się zapomni potrafi powiedzieć nawet kilka zdań, jednak na tyle dobrze komunikuje się gestem, że najczęściej nie ma ochoty się odzywać.

A tu nagle, na spacerze, córa mówi o naszych psach, odpowiada na pytania...fakt logopeda załamałby ręce ale dla nas pełnia szczęścia. Niestety nie trwało to długo, kiedy zorientowała się co robi-zamilkła.

Co prawda ma po tym syropie napady złości i krzyku, jednak nie robi ani sobie ani innym krzywdy. Byłam na nie przygotowana, tak zwana ''gonitwa myśli''. Lekarka uprzedziła nas mówiąc, że większość rodziców nie wytrzymuje tego i przestają dawać syrop. Myśmy uznali to za pozytywny objaw, no bo z natłokiem myśli nawet dorosły [mówiący] często sobie nie radzi a co dopiero dziecko, które się nie odzywa?

Jeśli jest ten natłok myśli, znaczy, że mózg pracuje na pełnych obrotach. Więc jak można uznać to za negatywny efekt uboczny? A to, że pokrzyczy? Owszem, może doprowadzić do szału i szewskiej pasji , ale dzieciak jakoś musi rozładować emocje.

Poza tym męczymy małą ćwiczeniami. Szlaczki, kolorowanki, farby, przebieranie lalek czy wybieranie jakiegoś drobiazgu [tu przydały się święta i moje pół jajka pełne drobnych kamyczków i świeczką]. Wszystko po to, by wyćwiczyć rączkę.

Efekty są. Może nie do końca zadowalające ale ''nie od razu Rzym zbudowano''. To co się dzieje z moją córcią napełnia mnie optymizmem i mobilizuje siły do dalszej walki-to też jakiś efekt :)

Ostatecznie postawiłam sobie bardzo wysoką poprzeczkę: kiedy mała była jeszcze jak porcelanowa lalka, zdecydowałam, że zrobię wszystko by miała normalne życie, żeby chodziła do zwykłej szkoły, żeby miała przyjaciół i nikt nie wytykał jej palcami bo jest inna.

Mała ma 5 lat. Moim celem jest zwykła podstawówka. Nawet jeśli będę musiała posłać ją rok później to i tak dopnę swego.

Każdy, nawet najdrobniejszy postęp dodaje mi sił...a jeśli mała ma zły dzień i zaczyna dawać o sobie znać moja depresja, cóż to ślubny rzucił palenie nie ja...no i są jeszcze pyle po których poprawia się humor :p
Nie ważne ile będzie mnie to kosztowało, dopnę swego...jak zwykle...