niedziela, 2 października 2016

koniec życia w okopach

A więc stało się. Wreszcie remont został oficjalnie zakończony. Wreszcie możemy normalnie żyć i poruszać się po własnym domu. Co prawda wspominałam o tym już we wpisie ''to zamach czy włamanie?'', jednak teraz, gdy wszystko wróciło do normy, muszę pochwalić się jak zdolnego i cierpliwego mam męża...i jak fajnie na wszystko reagowała Wiktoria.

Zaczęło się jak zwykle, całkiem niewinnie. Kaloryfer na werandzie. Niby nic takiego. Jeden mały kaloryfer...a wyszło jak zwykle...czyli wszędzie rozpiździaj bo ubzdurałam sobie, że skoro zostało tyyyyyyyyle farby to nie można jej zmarnować.

Teoretycznie mała, jako dziecko autystyczne powinna odstawiać szopki od samego początku, jednak przez pierwsze dwa tygodnie była całkiem zadowolona ze zmian...w trzecim już miała dość, jak my wszyscy. No ale czegoby nie pisać, nie było wojen, krzyków, paniki za to niesamowita ciekawość, chęć pomocy i w pracach i na zakupach. Szukając farb, pędzli, taśmy i całej reszty, nasza mała księżniczka czuła się jak ryba w wodzie.

 

Takie miały być pierwotne kolory, jednak w ostatniej chwili wymieniliśmy niebieski na fiolet. Jakoś tak głupio by wyszło, gdyby Wiktoria miała u siebie te same kolory co są w kuchni :p
Nazwy ukryte specjalnie, bo Pani ze Studia Dekorala podjęła wyzwanie... 

A więc weranda i ten nieszczęsny kaloryfer. Oczywiście cała ''zabawa'' zaczęła się w salonie...od kucia ścian. No wiadomo, biblioteczka się rozrasta i każdy milimetr podłogi jest ważny.
Pierwotnie salon był jasny i nudny, jednak po jakimś czasie zmieniliśmy kolorystykę i jak narazie przy niej zostajemy.

  
 

Oczywiście na ten remont naszło nas jak Danielowi skończył się urlop, więc ciągnęło się jak kredyt hipoteczny za willę z basenem ;) Przez ponad tydzień salon wyglądał tak:

 

Nawet nie dało się dojść do jednego okna...ale sama sobie byłam winna. Skoro uparłam się na malowanie u Wiktorii i w sypialni to gdzieś te wszystkie skarby trzeba było składować. Było warto, żeby na koniec zobaczyć taki efekt. Wszystko odnowione, czyściutkie...żadnych śladów łapek...jak narazie.
Oczywiście po wejściu z farbami do pokoju małej i sypialni, przez kilka dni mieliśmy w salonie biwak. Wika spała na wersalce a my na podłodze :D
Dobrze się złożyło, że stół akurat przydał się u kogoś innego no i że swego czasu zakupiłam dla każdego z nas po dwa zestawy kołder zimowe i letnie [Wika to ma nawet wiosenno-jesienną] i dzięki temu mieliśmy miękko pod tyłkami a dzieciak miał z nas taki ubaw...że lepiej nic więcej nie pisać :)
...nie ogniska nie rozpaliliśmy...choć kilka razy było coś na ten temat wspominane...

   

Nawet korytarz doczekał się odnowienia pasów :) Te pasy mają swoją historię...a właściwie sprawczynię...na jednym ze zdjęć powyżej wyleguje się na kanapie...a w korytarzu lubi podpierać ściany i zostawaiać po sobie ślad...

Prawie równocześnie z salonem, robiona była weranda. Z niebiesko-różowej [fack miał być czerwony-nigdy więcej nie kupię farby w markecie budowlanym], zrobiła się zielono-pomarańczowa. Wreszcie jasna i ciepła.

  

Kolejny do remontu był pokój małej. Gdyby nie jej upór w Studiu Dekoralu, to chwilowo żadne zmiany u niej nawet nie były w planach. No ale co miałam zrobić jak się dzieciak uparł? Wybrała sobie farbę i nie chciała wyjść ze sklepu? No dobra, nie zgodziłam się na wściekły róż...dziecko zgodziło się na kompromis: nie ma różu to będzie zielony z niebieskim... Jak widać poniżej, ostatecznie niebieski został wymieniomy na fiolet.
Może to i mało wychowawcze...ale ja doskonale ją rozumiem...też dostaję wysypki w sklepach z butami i kieckami...za to wszelkie ''zabawki'' remontowo-budowlane działają na mnie jak zastrzyk adrenaliny. Mała już dawno złapała tego bakcyla i .
Mając tyle kolorowych wiaderek zmieniliśmy kolejne dwa jasne i nudne pomieszczenia: jej bladozielony pokój i nasza ''szpitalna'' sypialnia powoli nabierały wyrazu.
A co najważniejsze, zniknęły ostatnie białe sufity :)

  
     
 

Jak na córkę swoich rodziców przystało, mała cały czas kontrolowała co się dzieje w jej pokoju. Ostatecznie była tak zachwycona z efektu, że aż skakała z radości :)
Natomiast ja kładąc się spać już nie obawiam się, że za chwilę wejdzie pielęgniarka z wielką strzykawą [po ostatnim pobycie w szpitalu zdażały mi się takie ''cudne'' sny ze względu na podobieństwo kolorystyki]

   
 
    
Mało tego. Jak już myśleliśmy, że sprawa remontów zakończyła się na dobre, na oględziny przyszła moja mama. W sypialni najpierw zaniemówiła, potem spojrzała na Daniela i z uśmiechem stwierdziła: ''zięciu, ja cię tak lubię, ty taki zdolny jesteś...a ja mam taki nijaki ten pokój stołowy...''

Nie było innego wyjścia... Daniel zebrał wałki, korytka, pędzle, taśmy i farby i poszedł do teściowej. Nie mogło być inaczej. Efekt po raz kolejny jest powalający a zdjęcia nie oddają pełnego efektu.


 

Po co mi ekipa remontowa i planiści skoro mogę liczyć na pomoc dziecka przed i po wszelkich zmianach, skoro Daniel jest w stanie przenieść w real wszystko co rozrysuję na kartce?
Skromna nie będę ale całkiem zgrana z nas ekipa :)



zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].