środa, 18 marca 2015

duży błąd, duże nerwy i nieziemska kąpiel dla relaksu

Nawet bardzo duży błąd popełniliśmy na następnym etapie.
W 2012 załatwiłam wizytę w Niepublicznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej RUBIKON pod patronatem Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym. Nie mogę złego słowa powiedzieć o paniach, które nas przyjęły ani o samej poradni. Wiem, że robią wiele dobrego jeśli wizyty są regularne-ale to niestety jest bardziej dla ludzi z Gdańska, którzy sami mogą być pod opieką tego stowarzyszenia. My byliśmy z zewnątrz, całkiem prywatnie.

Spotkanie wyglądało tak, że jedna pani rozmawiała z nami-rodziną [znaczy raz byłam z Danielem a raz z mamą] a druga starała się czymś zająć Wiki, wiadomo, chciała zobaczyć reakcje itp.

Problem polegał na tym ,że mała w nowym miejscu chciała się bawić wszystkim czego nie zna. Cała masa nowych zabawek + trampolina. Chyba żadne dziecko nie zwracałoby większej uwagi na zagadującą je obcą kobietę. W przerwach na odpoczynek podchodziła do okna i sprawdzała czy dziadek nie odjechał.

Ta pani, która rozmawiała ze mną, wszystko notowała, zadawała setki pytań, a ja jak ostatnia idiotka, przedstawiłam małą w jak najlepszym świetle. Cały czas powtarzałam, że ona w domu słucha, wykonuje polecenia a tu po prostu zachowuje się jak każde inne dziecko-ogląda, poznaje, bawi się.

Po dwóch spotkaniach mieliśmy czekać na opinię. Po pierwsze uważam, że dwa spotkania to za mało [szczególnie jeśli się za nie płaci wcale nie małe pieniądze], po drugie, opinia wyszła zbyt dobrze. Panie skupiły się przede wszystkim na moich odpowiedziach i wyszło jak wyszło. Dziś jak to czytam to widzę jak wielki błąd popełniłam: wynika z niego, że regres trwał od 1,5 roku do 3 lat a to nie prawda. Pojedyncze sytuacje wyolbrzymiłam tak, że wyglądały jak codzienność.

Nie było to spowodowane złą wolą, ja po prostu nie wierzyłam, nie potrafiłam powiedzieć ''tak, moje dziecko jest autystyczne''. Wciąż nie przyjmuję tego do wiadomości ale nauczyłam się tych słów na pamięć i wiem kiedy ich użyć a kiedy przemilczeć.

Ostatecznie kolejna wizyta u pediatry skończyła się niezbyt ciekawie. Skoro opinia była ''tak dobra'' to nie było potrzeby robić badań, dać skierowania. Mój błąd a w tym kraju papier to świętość. Jednak nasz lekarz widział, że opinia nie oddaje powagi sytuacji. Zaproponował ''Pierwiastkową analizę włosa''. Podał namiar i kazał dzwonić. Przy pierwszej rozmowie usłyszałam, że Wika jest na to za mała, że robią badania od 5 lat, ona miała 3,5. Ostatecznie po rozmowie z szefem LABORATORIUM ''BIOMOLMED'' wysłaliśmy próbki włosów i znów czekaliśmy na wyniki. Po miesiącu przyszły.

Te wyniki były z jednej strony dobre a z drugiej tragiczne. Obawialiśmy się zatrucia rtęcią z konserwantów szczepionek a okazało się, że tu akurat jest  dobrze 2% dopuszczalnej wartości...ale coś za coś 98% dopuszczalnej wartości ołowiu. Skąd? Dziecko, które całe dnie spędza w ogrodzie, z dala od ruchliwej ulicy? Jakim cudem? Coś mnie tknęło, poleciałam do apteki i poprosiłam kilka opakowań szczepionek z różnego źródła, że niby zastanawiamy się jakie wybrać [stwierdziłam, że chodzi o ilość wkłuć itp] i sprawdziłam konserwant--->a jakże pochodne OŁOWIU i RTĘCI sprytnie ukryte pod łacińskim nazwami lub tablicą Mendelejewa [''per.6 elements'', ''element 80/82'' ...szok ale nawet coś takiego znalazłam i szczerze mówiąc jak ktoś nie wie gdzie tego szukać...eh szkoda słów].

Kolejne badanie, czyli wymaz z gardła pobrany przez lekarza i przesłany do LABORATORIUM MIKROBIOLOGICZNEGO w WARSZAWIE wykazał nietolerancję kazeiny i kandydozę. Wtedy dowiedziałam się, że muszę całkowicie zmienić dietę małej, że nie jest to chwilowe a na stałe. Telefon do laborantki uświadomił mi, że dieta którą wprowadziliśmy już przynosi efekty [próbka była nietypowa choć z drugiej strony dość oczywista]. Od niej dowiedziałam się, że te bakterie okradają organizm z witamin, minerałów i mikroelementów [czyli mogę faszerować małą np. wit. C a ona i tak będzie jej mieć za mało] w związku z czym organizm nie ma siły bronić się przed substancjami szkodliwymi-zamiast je zwalczyć i wydalić-magazynuje.

Może to mało profesjonalne stwierdzenie, ale w tamtym czasie Wika była osowiała, miała kiepską cerę i włosy. Zaczęliśmy intensywne odtruwanie. Od wewnątrz i z zewnątrz. Razem z wynikami z laboratorium mikrobiologicznego dostaliśmy szczepionkę uodparniającą na te cholery co wyszły w badaniu. Poza tym do każdej potrawy KURKUMA, naturalny środek który wspaniale oczyszcza organizm. Dziś stosuję go sporadycznie, jeśli Wika dorwie się do czekolady-wtedy obiad jest gorzki, bo kurkuma nawet w niewielkiej ilości zmienia smak potraw.

 
Zwykła przyprawa, dostępna w prawie każdym  spożywczaku a używana jedynie do barwienia ryżu... Ponieważ jedliśmy ją wszyscy, mogę spokojnie stwierdzić, że czuję się po niej nieporównywalnie lepiej, zdrowsza i pełna energii.
 
Równocześnie rozpoczęliśmy odtruwanie zewnętrzne. Niby nic takiego, zwykła kąpiel a wspaniale oczyszcza skórę i włosy. Przed wlaniem do wanny trzeba przygotować wywar gotując około pół godziny. Cały dom pachniał niesamowicie a my z Danielem prawie się biliśmy o to kto wleje sobie resztę wywaru do wanny-nie było to to samo co miała Wiki. Ona kąpała się w brązowej wodzie dla nas zostawały resztki ale też działały.
 
 
Jednego dnia kąpiel w skrzypie, drugiego w słomie owsianej. Po 3 tygodniach Wika miała czystą, gładką skórę i lśniące włosy. Jeden jedyny minus tych kąpieli: woda barwi wannę na piękny brązowany kolorek. Co 2-3 kąpiel trzeba szorować wannę żeby nie wyglądała jak z odzysku :) ...ale warto.
 
A wracając do poradni. W tym samym roku mieliśmy jeszcze jedną ''rundkę objazdową dla opinii''. Tym razem był to INSTYTUT WSPOMAGANIA ROZWOJU DZIECKA. Tym razem było tylko jedno spotkanie na które pojechałam z tatą.
 
Spotkanie było okropne, nieprofesjonalne jednym słowem tragedia. Miałam wrażenie, że rozmawiam ze stażystkami z 1 roku studiów. Jedna rozmawiała, druga ''testowała'' Wiktorię. Ta baba chciała, żeby dziecko wpuszczone do pokoju pełnego grających, jeżdżących, chodzących kolorowych zabawek siedziało przy stoliku i się nie rozpraszało. Paranoja. Mało tego, mamy w opinii, że Wika nie wie czym się różni banan od ziemniaka. Uparta <cenzura> nie potrafiła zrozumieć, że Wika ze względu na nadmiar potasu nie je ani ziemniaków ani tych pieprzonych bananów, a skoro ich nie je, nie zna to i nie pokaże.
 
Ta która ze mną rozmawiała, stwierdziła, że kolejna wizyta nie jest potrzebna-ona opinię już może napisać. Skasowali jak za przysłowiowe zboże i zalecili terapię u siebie-oczywiście odpłatną bo my nie z Gdańska.
 
Zanim wsiadłam do auta uryczałam się ze złości, ręce trzęsły mi się z nerwów tak, że nie mogłam odpalić papierosa. Wtedy jeszcze nie miałam aż takiej odwagi mówić czego oczekuję i co myślę. W efekcie tych wycieczek do Gdańska [który zaczął mi wtedy wychodzić bokiem] mamy dwie skrajnie różne opinie z których nie wiadomo, która była bliższa prawdy. Najważniejsze, że wystarczyły na komisję i mała dostała orzeczenie. Drzwi do terapii stanęły otworem a co za tym idzie zaczęła w nas kiełkować nadzieja na poprawę.
 
P.S.
Dziś mała już może zajadać te ''pieprzone banany'' i żeby było zabawniej przez jakiś czas tylko to pokazywała, nie banana tylko pieprzonego banana...niby różnica żadna a jednak. Uwielbia je i najchętniej jadłaby codziennie, ja jednak obawiam się pogorszenia wyników więc 2 razy w tygodniu musi jej wystarczyć, w zamian ma swoje ukochane deserki ryżowe z VEGAMARKETu i mus jabłkowy który produkuję osobiście w ilościach hurtowych z tego co mamy za oknem.
 
skany dokumentów pochodzą z historii choroby mojego dziecka,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć,skanów czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].