czwartek, 28 kwietnia 2016

moja mała autystka w podróży

Jak to jest z tymi sprzętami? Czy tylko u nas tak to działa, że nie daj Bóg pochwalisz a to badziewie się za chwilę sypnie?

Otóż do czego zmierzam? A więc, Jak wiadomo, jakiś czas temu pomieszkałam sobie w szpitalu. Nie powiem było ciężko ale też chwilami wesoło...a z całą pewnością nudziłam się może z 1 dzień. Ale pobyt się skończył ale za to na kontrol co kilka tygodni trzeba się stawić. Tak więc jedziemy sobie moim wypasionym autkiem. Braciak jako zaprawiony w boju kierowca, chwali nasze 4 kółka...aż tu jak coś nie pierdyknie !!!!!!!!!!!!!!!

Noż ludzie !!! To jest zwykłe chamstwo ze strony rzeczy martwych !!!
Rozkraczyć się w takiej chwili? Akurat kiedy nikt z nas nie ma czasu? Kiedy dzieciak jedzie z nami?

Tak się qrna nie robi !!! No ale się zrobiło. I co teraz? Szczęście w nieszczęściu, że rozkraczyliśmy się w mieście nie na autostradzie. Tak więc lecę sprawdzić czy dojadę tramwajem... Ok, nie jest źle. Co prawda brat straszy, że naprawa to taka minimalna pensja ale trudno - chciało się mieć jeździdło to trzeba ponosić koszta.

Tak więc brat czeka na lawetę [bo szybciej dojechała niż którykolwiek z obdzwonionych holujących znajomych]. Ja z małą pędem na tramwaj. Przyjechał taki dłuuuuuuuuuuuuugi podwójnie łamany. No oczywiście siedzimy między jednym a drugim złamaniem więc latające na boki ściany bardzo bawią dzieciaka... Ja jeszcze wściekła na sytuację.

Dojechałyśmy...ale do przejścia około kilosa. Mała ze skrajności w skrajność: był śmiech teraz złość [przy okazji głód daje o sobie znać]. No to lecimy. Tłumaczę jej, że wejdziemy tylko do pielęgniarek i dostanie jeść bo zanim dostaniemy się do lekarzy to miną wieki [tam zawsze takie kolejki, że przypomina mi się komuna i dzieciństwo]. Pielęgniarki załatwiły, że jednak nie było retrospekcji sprzed 30 lat...

No ale nie ma lekko - kazali się zbadać to lecę [dobrze, że nie na głowę bo nie wiem co by z tego wyszło]. Wyniki lekarz dostanie szybciej ode mnie więc spoko. Co w tym czasie robi dzieciak? Dzieciak z Odsetkiem grzecznie czeka aż skończą kłuć matkę. Przeżyłam [choć nie było to takie pewne po ilości pobranej krwi]. W parku szybkie szamanko i znów na tramwaj. Mała cały czas dzielnie pilnuje Odsetka. Moje podróżniki :)

  

Niestety powrót był zwykłym tramwajem ale też się dzieciakowi podobało. Do pociągu miałyśmy tyyyyyyle czasu, że postanowiłyśmy iść do Maca. Wika głodna to wciągnęła cały zestaw a ja załapałam się na lody w słomce.

Po wyżerce przyszedł czas na pociąg. Najpierw kolejka [nie wiec co rzucili, bo jak doszłyśmy do okienka to już nie było ani kawy, ani papieru ani cytrusów...tylko ocet i bilety] - długa jak nie wiem co ale chociaż szybko poszło. Oczywiście nie byłam przygotowana na zmianę środka transportu więc obie jechałyśmy na pełnopłatnych biletach. 
Pomijając brak kultury przy wsiadaniu - skur#ysyny prawie wepchnęli mnie z dzieckiem pod pociąg !!! 
Ale nie ze mną te numery Bruner - ja też mam łokcie, mogę przywalić i kopnąć !!! 
A więc, pomijając chamskie zachowanie wszystkich wsiadających !!! 
Tak, żaden nie pomógł matce z dzieckiem !!! A ilu na nas psioczyło !!! Jakbym nie miała prawa jechać !
... a najlepsze jest to, że każdy mógł usiąść ... ba nawet się położyć tak pusty i długi był skład
Pomijając to wszystko, to w pociągu też było fajnie. Jakaś miła pani, obok której usiadła Wika,  zamieniła się z dzieciakiem miejscem i ostatecznie małolata całą drogę patrzyła przez okienko.

   

Po przyjeździe weszłyśmy na chwilę do tzw. galerii handlowej i spotkałyśmy pewną rodzinkę....pół wieku nie widziałam się z Agą [!!!] Po wymuszeniu obietnicy, że nas odwiedzą, ruszyłyśmy w kierunku autobusów...

Tak więc jednego dnia moje autystyczne dziecko zaliczyło:
- 5 środków transportu [auto, tramwaj, pociąg i autobus w trakcie ''wycieczki'' do szpitala...po południu jeszcze rower]
- nerwową sytuację w obcym miejscu [rzeczone rozkraczenie się auta]

- wizytę na 2 oddziałach w szpitalu [nie lubi go od kiedy odwiedzała w nim matkę - czyli mnie]
- 2 miejsca przepełnione ludźmi [bo w McDonaldzie i na dworcu w Gdańsku chyba nigdy nie bywa pusto]
- spotkanie z kimś znanym ale zapomnianym [było widać, że gdzieś jej dzwoni ale sama nie wiedziała gdzie]
- przyprowadzenie gości z niemowlakiem do domu [umówiliśmy się po drodze, wzięliśmy rower i psa i poszliśmy po nich]

Wiem jak na taki ogrom wrażeń zareagowałaby większość autystów. Dlatego też wiem, jakie mam szczęście, że dla mojego dziecka to był niesamowicie udany dzień !!!
W Gdańsku miała tak dobry humor, że nawet ja przestałam martwić się ile znów wydam, jak wysoka będzie ta nieprzewidziana suma...razem z Wiką cieszyłam się ''wycieczką'', spotkaniem, gośćmi i spacerem.

Naprawdę mam szczęście i życzę wam rodzice autystów, by i wasze dzieciaki reagowały podobnie na taką ilość wrażeń, na wycieczki, masy ludzi i różne dziwne miejsca i w...jakby nie patrzeć - tego konkretnego dnia nie oszczędzałam ani jej ani siebie :)

Ale mimo kosztów - było fajnie :)

zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].

sobota, 2 kwietnia 2016

co się wydarzyło w piątek

Właśnie minął tydzień od naszego udziału w drodze krzyżowej. Nie była to może ta ekstremalna...choć dla nas właśnie tak wyglądała. Wika dzielnie przeszła połowę drogi, pewnie byłoby więcej gdyby nie głupi zbieg okoliczności. Nie przeszkadzało jej, że było ciemno, nie przeszkadzał tłum ani, że było głośno.

A ludzi była masa. Przy drugiej stacji staliśmy jak najbliżej, żeby Wika zobaczyła dokładnie początek procesji: niosących krzyż, strażaków, harcerzy, księży i wszystkich służących przy ołtarzu i oczywiście ilu ludzi będzie razem z nami szło. Zaczynaliśmy z babcią, ciocią i wujkiem. W drodze na drugą stację zgubiliśmy ciocię i wujka...cóż, każdemu może się zdarzyć ;)

 
 
 
źródło: http://www.fara.tczew.pl/archives/5597

Od czwartej stacji ulica zrobiła się tak wąska, że Wiktoria szła z babcią a my za nimi [po części jako asekuracja przed ludźmi ze świeczkami]. Mała co chwilę sprawdzała czy jeszcze jesteśmy czy nas też już zgubiła ;)
Aż wreszcie trafił się zakręt. A w zasadzie kumulacja: zakręt, zwężenie przejścia przez blok i auta, gość z głośnikiem i kablem...i przepychające się babki... Przetrwała do pierwszej prostej i to był koniec. Nie krzyczała, nie płakała ale spojrzenie było tak przestraszone [te babki tak się pchały, że prawie przewróciły mi dziecko], było widać, że dłużej nie da rady.

Odbiliśmy w bok, a w zasadzie w górę przy siódmej stacji i od razu mała się uspokoiła. Kiedy znaleźliśmy się na ''szlaku widokowym'' mogliśmy zobaczyć ile osób szło obok nas.


Biorąc pod uwagę autyzm, to było niesamowite. Nie było krzyków, nie było płaczu za to była ciekawość, rozglądanie się a kiedy ludzie zasłaniali - pakowanie się rodzicom na ręce. Coś pięknego. Każdemu rodzicowi życzę takiego przeżycia, bo wiem ile dzieci na problem już w większym sklepie.
Poświątecznie życzę wam wszystkim, by jakakolwiek wyprawa między ludzi, w nowe miejsce, a już w ogóle w takich warunkach jak na zdjęciach...by każda taka wyprawa kończyła się uśmiechem, ciekawością i dumą a nie płaczem i krzykiem.

A to czego już nie widzieliśmy wyglądało tak:

 

A przy okazji, tak jakby co, to przypominam:


zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów bądź mają podane źródło,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].