środa, 22 czerwca 2016

dawać mi tu konia z rzędem i te dwa miecze od Urlicha - czyli Wika zdobywa Malbork

Po raz kolejny weekend obfitował nam w atrakcje muzealne, tym razem rzeczno-krzyżackie.
W piątek zawitał do nas ktoś, kogo nie widziałam od 15 lat. Człowiek, z którym mogłabym konie kraść i przegadać pół nocy. Z Łukaszem poznaliśmy się na studiach i po tylu latach rozmawialiśmy, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Tamte lata w Toruniu zaowocowały wieloma znajomościami, kilkoma przyjaźniami...ale próbę czasu przetrwały tylko dwie...

Miał przyjechać z całą rodziną, niestety nie wypaliło...mam nadzieję, że następnym razem się uda. Nie mogę doczekać się kiedy poznam jego żonę i dzieciaki :)

A więc przyjechał. No oczywiście, że nie do mnie ;) przyjechał by, jak na byłego studenta historii, zdobyć zamek malborski.

Wika od pierwszej chwili polubiła nowego wujka. Dzielnie zwiedzała z nim nasze Muzeum Wisły i Fabrykę Sztuk [czuła się jak rybka w odzie, bo przecież niedawno tam była]. Przyznam się, że trochę przeciągnęłam wyjazd z powodu pogody...jakby nie patrzeć mam ten plastik od miesiąca i jazda w burzy jakoś mi nie leżała.

Wreszcie uspokoiło się na tyle, że mogliśmy jechać. A  jakże, korek taki, że na piechotę byśmy szybciej dotarli. Chłopaki mieli znaleźć jakiś skrót...dwie nawigacje a wyprowadzili mnie na stację naprawczą naprzeciw cmentarza. Noż do licha ciężkiego!!! Taki mnie na nich szlag trafił, że zostawiłam towarzystwo w aucie i bez słowa wyjaśnienia poszłam zapytać tubylca jak daleko do cywilizacji.

Dojechaliśmy, wreszcie. Poszukiwań ciąg dalszy bo gdzie ta cholerna kasa? Potem poszło już z górki. Mieliśmy fajną grupkę, sporo dzieciaków więc odstraszyliśmy potencjalnych doklejanych i zostaliśmy w 14 sztuk.

 

Pani Elżbieta miała tak wspaniałe podejście do dzieci i oczywiście wiedzę, że nikt się nie nudził [poza jedną matką, która cały czas zachowywała się jakby trafiła na zamek za karę]. Wiktoria nie dość, że była bardzo zainteresowana opowieściami, to jeszcze świetnie zgrała się z resztą dzieci. Wspaniale się bawiła i choć było widać jak bardzo się zmęczyła [pani Elżbieta oprowadzała nas ponad 2,5 godziny] to po uśmiechu i błysku w oku widać było, że wycieczka się podobała.

  

Jestem bardzo dumna mojej córeczki. Nikt nawet nie zorientował się, że jest wśród nas mała autystka. Jeden z ojców spytał tylko czy jest nieśmiała bo się nie odzywa. 
To jest nasz wielki sukces. Było ciężko ale cel uważam za prawie osiągnięty - nikt nie wytyka mojego dziecka palcem, nikt się z niej nie śmieje...prawie nikt nie widzi, że mała jest niepełnosprawna.

Serce pęka z dumy, gdy moje dziecko bawi się z innymi. Łza szczęścia spływa po policzku kiedy inne matki strofują swoje dzieci słowami: ''zobacz jak ona słucha, jak nie wolno dotykać to nie wolno'' [bo i owszem korciło, żeby dotknąć obrazy, wiszące dywany czy jakieś inne eksponaty]

   

Chyba nie muszę mówić gdzie najbardziej się nam wszystkim podobało?

Na szczęście pani Elżbieta czuła się z nami, jak z grupą przyjaciół. Widziała nasze zainteresowanie i z wyczerpująco odpowiadała na każde pytanie. Z pewnością dobrze się jej z nami pracowało, my faktycznie byliśmy ciekawi wszystkiego i nie ukrywaliśmy tego :) Następnym razem będziemy prosić by znów to ona nas oprowadzała...tym razem przygotujemy listę pytań...

A może następnym razem to Wiktoria zada jakieś pytanie...

zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].