W tym roku byliśmy 2 razy-mało czy dużo? zależy jak na to spojrzeć.
Za pierwszym razem Daniel uparł się żeby zabrać Rokę...no dobra niech mu będzie. On i Wiktoria szaleli na karuzelach a ja walczyłam z psem. Ubaw po pachy.
Rzecz się działa w czerwcu, było zimno, mokro i szaro ale dzieciak cały czas się uśmiechał.
3 razy była ''kolejka górska''
raz ''konik'' i 2 razy ''latające łabędzie''
i oczywiście 2 razy ''samochody''
Drugi raz byliśmy we wrześniu. Piękna pogoda, wcale nie zimno, ot takie przyjemne popołudnie.
Tym razem zamiast psa, był z nami rower. Znowu to ja stałam twardo na ziemi a oni bujali w obłokach.
był ''latający dywan'' [raz z tatą potem z mamą]
trzy razy były szalone latające ryby z ''ośmiornicą'' [i to było najfajniejsze]
Na koniec tata na strzelnicy wywalczył kucyka i dziecko z zadowoloną miną wróciło do domu.
Żeby nie było: dziecko za każdym razem samo wybierało karuzele [te spokojniejsze omijała wielkim łukiem a na te co chciała to ciągnęła nas za rękę].
Jedyne nad czym ubolewam to to, że wszędzie poza samochodami, trzeba było kupować po 2 bilety [dziecko+opiekun], w przeciwnym razie jeździła by o wiele więcej, ale i tak była zadowolona.
W każdym razie, wrażenia były tak silne i pozytywne, że po każdym wypadzie musieliśmy na ponad tydzień zrezygnować ze spacerów nad Wisłą bo mała wpadała w czarną rozpacz z powodu braku karuzel.
Nie histeryzowała, co to, to nie. Szła z nadzieją i uśmiechem a po dojściu na pusty plac była zawiedziona, uśmiech znikał z twarzy, blask w oczach przygasał. Trochę to trwało.
Ostatecznie chyba pogodziła się z tym że nie zawsze są karuzele bo już nie robi podkówki.
Za jednym i drugim razem straciliśmy majątek, ale było warto - w przyszłym roku będziemy przygotowani na więcej i mała będzie mogła się wyszaleć do woli :D
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz