wtorek, 13 stycznia 2015

pierwszy specjalista-dermatolog

Nasza walka o zdrowie Wiktorii rozpoczęła się kilka tygodni po jej urodzeniu. Ja nie mogłam jej karmić a nasza pediatra była maniaczką naturalnego karmienia. Kiedy mała miała około 10-14 dni pojechaliśmy do szpitala [bo ta ilość pokarmu jaką miałam przestała wystarczać]. Tam zajęli się nami bardzo mili lekarze. Pan doktor zbadał małą a pani doktor rozmawiała ze mną i Danielem. Po kilku minutach Wika dostała od nich butlę i opróżniła ją z prędkością światła. Dostaliśmy puszkę mleka do domu i receptę na kolejne 3-hura!!!

Chwilowo był spokój. Mała najedzona i zadowolona a ja przestałam się obwiniać za brak pokarmu.

Minęły kolejne 2 tygodnie i małej zaczęły pojawiać się czerwone plamy na twarzy.
I znów rajd po lekarzach. I cała masa różnych maści...z których żadna nie pomogła.
W marcu trafiliśmy do dermatologa, który jak się wydawało-pomógł. Ogółem badanie było dziwne bo doktórka zajęła się małą a mnie w tym czasie wysłała po kartę [nie dostarczyli z rejestracji].


Po moim powrocie diagnoza już była, nie padło ani jedno pytanie do mnie jako do matki, dostałam receptę i przykaz by jak maści się skończą [advantan i dactarin], iść do pediatry po następną receptę. Swoją drogą nasza pediatra już pluła jadem na mój widok: nie dość, że nie karmi to jeszcze maści chce-potwór nie matka-zmieniliśmy pediatrę ale nie przychodnię i się uspokoiło.
Ale nie o pediatrę tu chodzi, choć powinien dać jej do myślenia fakt, że leczenie tej rzekomej skazy białkowej tak długo jest bez rezultatów. Nie dało bo nowe maści pomogły.

Niedawno znów odwiedziłam dermatologa, tą samą. Kiedy powiedziałam jej co tak naprawdę zaczęło pomagać, wyśmiała mnie, uznała, że szukam dziury w całym, że jej na studiach nie uczyli o czymś takim jak ''uczulenie na kazeinę'' i oczywiście [stały tekst], że to tylko moje wymysły i mam zejść na ziemię. Zapytałam, czy bierze odpowiedzialność jeśli zrobię co mówi, przestanę stosować dietę i zacznę znów szczepić małą...i podsunęłam jej takie oto pisemka:



oczywiście ''farmularz oceny ryzyka szczepienia ochronnego'' uznała za wyssany z palca [dostałam go kiedyś w jakiejś przychodni] a to moje pismo za próbę wyłudzenia...nie podpisała.
Czerwona ze złości, mamrocząc pod nosem, nagryzdała coś z cholernie dziwną datą [byłyśmy 19.11.2014 a wedle niej albo dopiero przyjdziemy za prawie 5 lat, albo byłyśmy na początku ery :p] i wyrzuciła nas z gabinetu. Już wiedziałam, że nie jest do końca pewna tego co chce mi wmówić...trzeba szukać nowego dermatologa-oby lepszego.

Swoją drogą wszyscy lekarze twierdzą, że szczepienia są bezpieczne, rękę daliby sobie za to uciąć a żaden z tych u których byliśmy, nie zgodził się podpisać pod żadnym z pism...poza jedną panią doktor-nie podpisała ale powiedziała wprost: SZCZEPIENIA NIE SĄ BEZPIECZNE, DAM PANI PISMO I NIE BĘDZIE PANI MUSIAŁA SZCZEPIĆ DZIECKA ALE TEGO NIE PODPISZĘ-mi to w zupełności wystarczyło, bo nie chodzi o wyciąganie czegoś od kogoś tylko potwierdzenie własnych słów przez lekarza.

Przecież jeśli się zapewnia, że coś jest bezpieczne, jeśli daje się gwarancję to czemu nie chce się wziąć odpowiedzialności? Czekam na takiego, który mi to podpisze-będę wiedziała, że znalazłam lekarza z prawdziwego zdarzenia, takiego który wie co robi i robi wszystko dla dobra pacjenta a nie własnych korzyści.



skany dokumentów pochodzą z historii choroby mojego dziecka,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć,skanów czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz